Długo zastanawiałam się nad tym,
czy publikować ten wpis. Czy opowiedzieć, dlaczego tak mocno krytykuję polski
system edukacji, dlaczego uważam że jest to jedno z najgorszych doświadczeń,
jakie mogą spotkać w życiu młodego człowieka? Czy napisać o tym, jak szkoła zabija
kreatywność, pasję, próbując stworzyć miliony podobnie myślących ludzi? Tak jak
opowiadam o tym wielu osobom które spotykam, tak postanowiłam opowiedzieć tutaj
o tym, dlaczego nigdy więcej nie będę nauczycielem w szkole, która wpisuje się
w polski system.
Wyobraźcie sobie
pierwszoklasistę, który idzie pierwszego września do szkoły. Radosny, ciekawy i
pełen wiary w to, że przed nim najciekawsza z przygód. Pełen zapału wchodzi do
klasy... i w tym momencie rozpoczyna się mozolne niszczenie tego wszystkiego,
co mogło zaprocentować w przyszłości. Kilka lat później, a bardzo często kilka
miesięcy później ten sam pierwszoklasista z coraz mniejszym entuzjazmem wstaje
rano z łóżka, a pójście do szkoły traktuje jak przykry obowiązek. Ten sam
pierwszoklasista przestaje chcieć się dowiadywać, a naukę traktuje jak zło
konieczne. Radość zamienia się w zmęczenie, a pierwotna chęć współpracy w bunt
i niechęć. Wiara w siebie i poczucie możliwości zmieniania świata na lepsze
ustępuje miejsca poczuciu bezradności i niemożności kierowania własnym losem.
Kreatywność powoli zanika, a jej miejsce zastępują wyuczone schematy. Wartość
jednostki mierzona jest ocenami i tak zwanymi "osiągnięciami
szkolnymi", które ustalane są dla wszystkich - nie uwzględniając tego, że
każdy jest inny.
To ostatnie - czyli oceny - to
pierwszy z czynników, który krzywdzi młode umysły. O ile na początkowych etapach edukacji nie
jest to bardzo dotkliwe, o tyle na dalszych już mocniej wpływa na ucznia. Ocena
- to coś, co ma za zadanie WARTOŚCIOWANIE. Wskazywanie na to, co jest lepsze,
co gorsze; co mocniejsze, a co słabsze. Mądra ocena potrafi zrobić dużo
dobrego, jeśli jest informacją zwrotną na temat tego, co jest dobre, a nad czym
należy popracować, by było lepiej. Mądra ocena to ta, która bierze pod uwagę
nie tylko efekt, ale i proces. Oceny w polskich szkołach nie mają nic wspólnego
ze słowem mądrość. Po pierwsze oceniają tylko i wyłącznie wiedzę. Umiejętność
myślenia, wyciągania wniosków, oryginalne podejście nie ma żadnego znaczenia.
Uczeń ma umieć, nie myśleć. Często spotykam się z tym, że uczniowie zadający
dużo pytań są uważani za problematycznych, bo nie podporządkowują się
schematowi, w którym nauczyciel podaje wiedzę, uczeń ją przyswaja. Własne
zdanie na jakiś temat jest mniej ważne, niż konkretna wiedza. Owszem, wiedzę
warto mieć. Uważam, że ogólna wiedza jest ważna. Jednak zdecydowanie nie mniej
ważna, niż umiejętność samodzielnego myślenia! To tę umiejętność należy ze
starannością kształcić. Drugą kwestią, z
którą się nie potrafię pogodzić jest fakt, że najważniejsze są efekty pracy.
Nie jest ważne, że uczeń mniej zdolny z danego przedmiotu włożył ogromny
wysiłek w wykonaną pracę, mimo że efekt jest średni. To efekt jest oceniany.
Inny uczeń, naprawdę zdolny, poświecił na tę samą pracę dużo mniej czasu.
Jednak jego ocena jest lepsza. Bardzo szybko skutkiem takiego oceniania jest
zniechęcenie ciężko pracującego, gdyż wysiłek włożony w pracę nie został
doceniony. Na tych właśnie ocenach, wystawianych w tak niesprawiedliwy sposób,
budowane jest poczucie wartości ucznia. Bo przecież nikt nie zapyta, czy
rozwija swoje zdolności literackie czy sportowe. Podstawowym pytaniem jest:
"jaka jest twoja średnia"? Średnia, która o niczym nie mówi. Jedynie
o tym, ile dany uczeń jest w stanie "włożyć do głowy". Znam całą masę
ludzi, którzy w biegu za paskiem na świadectwie zgubili to, co tak naprawdę
kochali robić. Jedna słabsza ocena zabijała ich poczucie własnej wartości i
sprawiała, że przestawali w siebie wierzyć. Szkoda że nikt im nie powiedział,
że trója z matmy czy polskiego nie jest istotna, jeśli mają w życiu coś, co
sprawia im radość i jeśli do robienia tego w przyszłości dążą. Szkoda że nikt
nie dał im przyzwolenia na troszkę większe odpuszczenie jakiś dziedzin po to,
by stać się geniuszem w jednej, by osiągnąć coś wielkiego, czego nie da się osiągnąć,
dzieląc swoje siły na milion wcale nie tak ważnych zadań. To wszystko dla nic
nie znaczących piątek. W dalszym życiu nikt nie zapyta, czy na świadectwie od
góry do dołu były piątki i szóstki. W przyszłości, która nadchodzi po
zakończeniu edukacji trzeba pracować. Może to być praca sprawiająca radość,
pasja, a może być taka, która jest skutkiem dążenia do bezsensownego bycia
najlepszym we wszystkim - czyli tak naprawdę przeciętnym w każdej dziedzinie.
Kreatywność nie jest cechą pożądaną i rozwijaną w szkole, bo łatwiej jest
panować nad armią podobnie myślących osób- tak, jak jest wygodnie dla systemu.
I wiecie co? Uważam, że oceny w skali stopniowania powinny zostać zniesione
zupełnie. Jedyną formą jakiegokolwiek oceniana powinna być informacja zwrotna,
która zawierałaby w sobie to, co jest dobre jak i to, nad czym należy jeszcze
popracować. To miałoby prawdziwy sens, jeśli ocena rzeczywiście ma pomagać
uczniowi, a nie tylko stresować go i
krzywdzić.
Kolejną kwestią, której nie mogę
znieść w szkole, jest relacja ucznia z nauczycielem. Nie jest to relacja
symetryczna. Uczeń ma szanować nauczyciela, ale nauczyciel ucznia
niekoniecznie. Uczeń ma nauczyciela słuchać, ale nauczyciel często ignoruje to,
co uczeń na do powiedzenia. Brakuje w tym wszystkim podejścia partnerskiego -
czyli takiego, gdzie obie strony liczą się z sobą i mają tyle samo do
powiedzenia. W tym wszystkim dużą rolę odgrywa fakt, że uczeń traktowany jest
jako osoba, która nie wie, co jest dla niej dobre. Dorośli przywłaszczyli sobie
prawo wskazywania drogi, która według nich jest właściwa dla młodego człowieka.
I ten drugi najwcześniej nie ma tutaj nic do powiedzenia. Traktowany jest jak przedmiot,
którym można rozporządzać. Jak bezmyślne stworzenie, którym można dyrygować,
byle tylko się nie sprzeciwiał. Nie dziwię się, że w szkołach jest wysyp
buntujących się uczniów. Tylko w taki sposób potrafią podkreślać, że są
odrębnymi istnieniami, które tak naprawdę często lepiej od dorosłych wiedzą, co
dla nich lepsze. I gdyby tak zaufać i pozwolić podejmować takie decyzje, jakie
sami uznają za dobre, a potem pozwalać mierzyć się z konsekwencjami decyzji,
było by to cenniejsze niż setki wydawanych poleceń, które teoretycznie mają
skierować na dobrą drogę. Wiara w młodego człowieka to jedna z najpiękniejszych
rzeczy, jaką może otrzymać od dorosłego człowieka. Wiara nauczyciela w ucznia
potrafi zrobić więcej dobrego, niż wygórowane wymagania. Nauczyciel idący obok,
a nie przed, to prawdziwy skarb.
I tutaj koniecznie muszę
podkreślić to, że nie obwiniam nauczycieli za taki stan rzeczy, gdyż sami stają
się ofiarami systemu. Ile razy inicjatywa młodego nauczyciela jest zabijana, bo
nie jest zgodna z tym, czego oczekują wszyscy wokół... Tyle razy, żeby
zrozumiał, że nie ma miejsca na kreatywność, na twórcze podejście w pracy. Tyle
razy, żeby wiedział, że każde wyjście poza schemat zostanie skrytykowane i
zablokowane. Nietrudno w takiej sytuacji o utratę zapału, podporządkowanie się
i stanie się częścią tego zabijającego wszystko, co dobre, systemu. Dobro
szkoły, renoma budowana na ocenach jest ważniejsza, niż szczęśliwi uczniowie
którzy wiedzą, czego chcą. A dążenie do wypełnienia podstawy programowej
ogranicza wszelkie inicjatywy, które mogłyby ubogacić ucznia bardziej, niż
niejedna lekcja spędzona w ławce. I naprawdę, bardzo współczuję nauczycielom,
którzy muszą iść do klas liczących ponad dwadzieścia osób, gdzie skrzywdzeni
przez system uczniowie nie okazują chęci do współpracy, gdzie co druga lekcja
to walka o przeprowadzenie zajęć i o przetrwanie. Sama tego doświadczałam.
Jestem pełna podziwu dla tych osób które czują powołanie, by pracować w takim
miejscu.
Myślę, że bardzo duże znaczenie w
tym wszystkim ma to, jak społeczeństwo traktuje dziecko. U nas niestety często
jest tak, że jest ono "własnością" dorosłego, a nie odrębną
jednostką, która myśl i ma prawo o sobie decydować w dużo szerszym zakresie,
niż obecnie. Wina jest w tym, że dorośli wartościują dzieci nie poprzez ich
indywidualne, dobre cechy, ale poprzez oceny i osiągnięcia szkolne. Bardzo dużo
psuje ogromny brak zaufania i wiary w mądrość najmłodszych, ignorowanie ich
zdania i opinii oraz rozkazywanie, zamiast rozmowy i zrozumienia.
I powiem to, co powiedział już
przede mną Janusz Korczak, co powiedział Alexander Neil. W dzieci TRZEBA
UWIERZYĆ. Tak po prostu. Trzeba dać im możliwość podejmowania decyzji, trzeba
ich decyzje szanować. Dzieci mają prawo do tego, by czuły się kochane nie za,
ale pomimo. Nie za piątki, ale pomimo trójek. Dziecko to mały dorosły, a nie
bezrozumna istota. Wystarczy poczytać o szkołach edukacji demokratycznej, które
zyskują powoli na popularności. Tymi szkołami zarządzają uczniowie. To oni
głosują, ustalają zasady i wcale nie są mniej ważni, niż nauczyciele. To oni
decydują o losach szkoły, o swoich losach. I tak, to działa. Okazuje się, że
kiedy uwierzy się w dziecko i da mu wolność, potrafi ono podejmować naprawdę
dobre decyzje. Ale to wszystko zależy od nas, dorosłych. Od rodziców,
nauczycieli zależy, czy dziecko będzie wierzyło w siebie i w swoje możliwości.
Czy wyrośnie na człowieka który wierzy w to, że porażki to część życia, że
błędy to bardzo ludzka sprawa; że nie one wyznaczają wartość człowieka.
To nie ostatni wpis na taki temat.
Łatwo jest krytykować, trudniej przedstawić alternatywę. Ja tę alternatywę już od dawna mam. Będę
stopniowo o niej opowiadać, sięgając do wcześniej wspomnianych pedagogów,
którzy są dla mnie niepodważalnymi wzorami. Opowiem o tym, dlaczego dzieci nie muszą być grzeczne i posłuszne. O tym, jak potrafią samodzielnie decydować o swojej edukacji, już od najmłodszych lat. I o wielu naprawdę istotnych sprawach.
Dodam na końcu, że znam całą masę
nauczycieli, którzy naprawdę mają chęci, którzy starają się i dla których
uczniowie są najważniejsi. Ten tekst nie miał na celu krytykowania i atakowania
osób uczących, a jedynie systemu, który zmusza do wielu niechcianych przez nich
zachowań i decyzji.