Najpierw planowałam w ogóle nie pisać o strajku nauczycieli. Kiedy napisałam, miał to być jedyny wpis związany z tym tematem. Ale niestety są pewne kwestie, których nie mogę przemilczeć.
Jak wspominałam we wcześniejszym wpisie na ten temat, popieram to, że nauczyciele chcą w końcu godnie zarabiać. Dlatego też rozumiem, że walczą o to, strajkując - mają do tego pełne prawo. Prawo do podjęcia decyzji o dołączeniu do strajku, do rezygnacji z niego, oraz do zawieszenia go. A każda z tych decyzji powinna być podjęta w wolności, zgodnie z sumieniem. Jednak jak się niestety okazuje, nie jest to oczywiste dla wszystkich. Coraz częściej osoby niebiorące w nim udziału lub zawieszające strajk na czas egzaminów są ofiarami ogromnej agresji ze strony strajkujących, którzy nie potrafią z postawą szanującego wolność innych nauczyciela zaakceptować tego, że ktoś może myśleć inaczej.
Ale zacznę od początku. Już w czasie rozmów o strajku nauczyciele zadecydowali, że czas egzaminów to ten moment, w którym uderzenie może być najmocniejsze, najboleśniejsze (szkoda, że głównie dla uczniów - ale o tym w dalszej części wpisu). Nie wszyscy zgadzali się jednak z tym, że należy utrudniać egzaminy - jednak takie głosy ginęły wśród pozostałych, reagujących agresją na propozycje typu przerwanie strajku dla dobra uczniów. I nadszedł ten moment, kiedy wiele szkół przystąpiło do akcji protestowej. Wtedy właśnie napisałam swój pierwszy wpis na ten temat - nie miałam wtedy pojęcia, jak rozwinie się sytuacja.
Część nauczycieli za wszelką cenę nie chciała dopuścić do tego, by doszło do egzaminów. Pojawiały się propozycje, by strajk zmienił się w strajk okupacyjny (uczniowie nie mogliby wejść do szkoły), pojawiły się pomysły na to, jak mocno uprzykrzyć życie tak zwanym "łamistrajkom" (często osobom, które generalnie brały udział w strajku, ale zawieszały go na czas egzaminów). I to im właśnie obrywa się najbardziej - pojawiają się w szkołach transparenty, wierszyki i hasła obrażające ich, po egzaminach czekają na nich ubrani na czarno strajkujący, stojący po obu stronach, robiący korytarz w milczeniu... O wyzwiskach rzucanych personalnie czy milczeniu na widok niestrajkujących nie wspomnę. I kiedy tak czytałam i czytałam na grupach nauczycielskich o kolejnych pomysłach, których realizacja miała pomóc w szykanowaniu koleżanek i kolegów, którzy w WOLNOŚCI podjęli decyzję o pozostaniu z uczniami w tak ważnych dla nich momentach, byłam coraz mocniej przerażona. Zaczęłam mocno zastanawiać się, kto tak naprawdę uczy w szkołach, i dlaczego te osoby nazywają siebie NAUCZYCIELAMI (kimś, kto prowadzi...). I robią to wszystko na oczach uczniów, dla których powinni być autorytetem. Zanim jednak pociągnę ten watek, napiszę o jeszcze jednej sprawie, która ostatecznie zaważyła na tym, że postanowiłam po raz kolejny podjąć na ten temat.
Matury. Kiedy okazało się, że egzamin gimnazjalny odbył się niemalże bez przeszkód, kiedy egzaminy kończące szkołę podstawową też nie były zagrożone, część strajkujących nauczycieli zaczęła nawoływać do... zablokowania klasyfikacji maturzystów. A co tam, niech sobie rok poczekają w zrobieniu ogromnie ważnego kroku w przyszłość. Pojawiły się grupy, które miały na celu motywować nauczycieli, by rzeczywiście utrudnili przystąpienie uczniom do matur. Pojawiły się agresywne dialogi w stosunku do tych, którzy nazwali ten pomysł mocno poniżej wszelkiej godności i krytyki. I tak - wtedy i ja zaczęłam wątpić w honor osób, które w taki sposób chcą skrzywdzić MŁODZIEŻ (tak, tylko im się oberwie w takiej sytuacji).
I tak, jako że padają często porównania z strajkiem lekarzy czy pielęgniarek, napiszę tak: lekarze i pielęgniarki podczas swojego strajku robili niezbędne minimum dla pacjentów - nie zostawili ich samych, nie użyli jako amunicji. Minimum w przypadku strajku nauczycieli do zrobienie wszystkiego, by uczniowie mogli zdać egzaminy, przystąpić do matury, zostać sklasyfikowani. W przeciwnym przypadku - to tylko uczniowie na tym ucierpią. Nikt więcej. To oni żyją w niepewności, to o ich przyszłość chodzi. Zostali w tym momencie zakładnikami w okropnej wojnie, w której nie powinni brać udziału.
Niestety ta sytuacja pokazała, że wielu nauczycieli tak naprawdę nie wie, o co chodzi w ich zawodzie. Czy wzorem jest osoba, która szykanuje inną ze względu na to, że ma inne podejście do danej sprawy? Ciekawi mnie odpowiedź osób strajkujących, które niemalże znęcają się nad tymi niestrajkującymi. Czy prawdziwym, dobrym nauczycielem jest ten który zostawia swoich uczniów w tak ważnej sprawie, jaką są egzaminy? Egzaminy, od których zależy przyszłość? Ja nie potrafiłabym wrócić do szkoły po strajku, nawet z ogromną podwyżką, i spojrzeć w oczy tym, którzy zostali mi powierzeni. Nie potrafiłabym stanąć przed nimi i oczekiwać, że będą mnie szanować, gdy ja nie szanowałam spraw ich przyszłości. I wreszcie - czy nawoływanie do zablokowania matur ma cokolwiek wspólnego z moralnością? A czy nauczyciel nie powinien być wzorem także na tej płaszczyźnie? Nie sądzę, że mowa nienawiści jest lekcją, którą powinni oglądać uczniowie.
Można by było pozwolić wszystkim działać w wolności. Strajkujący sobie strajkują, niestrajkujący robią swoje. I tyle. Bez zbędnych wojen, komentarzy, z godnością. I wiem, że są takie szkoły, gdzie wszyscy nauczyciele na czas egzaminów, klasyfikacji, zawieszają strajk - piękna postawa. I są szkoły, gdzie osoby strajkujące i niestrajkujące piją wspólnie kawę, nie obrzucając się błotem. Wiem też, że są strajkujący, którzy odcinają się od tej mowy nienawiści. Jednak niestety najgłośniej krzyczą ci, którzy zupełnie pogubili sens tego wszystkiego, którzy zapomnieli, że każdy jest wolny i że tę wolność należy szanować.
I tutaj chcę napisać jeszcze jedno - gratuluję wszystkim tym, którzy podjęli się pracy w komisjach egzaminacyjnych. Większość z nich naraża się na ogromną falę nienawiści i krytyki. I zdają sobie z tego sprawę. Jednak te osoby nie zostawiły uczniów na pastwę pozostałych, którym los podopiecznych stał się obojętny. I kiedy słyszę głosy strajkujących, którzy oburzają się, że podwyżki dostaną wszyscy, więc nie jest to fair - nasuwa mi się jedna myśl. Chyba się okazało w ostatnim czasie, kto tak naprawdę na miano nauczyciela zasługuje, Kto potrafi odróżnić, co przystoi, a co nie. Okazało się, komu naprawdę zależy na młodzieży, kto troszczy się o nią. I mam takie poczucie, że przede wszystkim takim osobom należy się podwyżka. Tym, którzy nie pozwolili na to, by ucierpieli niewinni - uczniowie.
I niech sobie strajk trwa do wakacji - byle by z klasą. Byle by nie było ofiar wśród uczniów i nauczycieli, którzy pozostali SOLIDARNI Z UCZNIAMI. I wiecie jak żałuję, że i ja nie mogłam się zgłosić do komisji egzaminacyjnej? Zrobiłabym to z wielką radością. Teraz tylko mam nadzieję, że niemoralny pomysł zablokowania matur nie zostanie wprowadzony w życie. W przeciwnym przypadku - prestiż zawodu nauczyciel przepadnie bezpowrotnie.