Nadszedł ten dzień, kiedy opowiadam już o ostatnim miejscu (choć nie odwiedzonym jako ostatnie) w Stanach. Cudownie było wracać do zdjęć, przypominać sobie, na nowo przeglądać mapy. Wszystkie wpisy związane z podróżą za ocean tworzyłam z ogromną przyjemnością. Dlatego po tym wpisie dodam jeszcze jeden, który będzie już ostatnim, związanym z USA. Jednak nie zdradzę dzisiaj, czego będzie dotyczył! Tymczasem zapraszam na podróż po Bryce Canyon - przepięknym kanionie w stanie Utah, który zachwycił nas ogromnie.
Pojechaliśmy tam prosto z Richfiled, w którym Adrian wracał do zdrowia. Więc było to pierwsze miejsce, odwiedzone przez nas po przymusowej przerwie. Niestety pogoda na początku nie dopisywała - już wieczorem na kempingu zaczęło mocno padać. Rankiem, kiedy pojechaliśmy zwiedzać, wciąż było deszczowo i pochmurno. Dlatego też pierwsze wrażenie z wizyty w pierwszym punkcie widokowym nie było mocno zachwycające, choć już tam pomarańczowe skały wystające z ziemi zrobiły na nas wrażenie.
Jednak deszcz dość szybko przestał padać, a niebo z każdą minutą robiło się coraz bardziej błękitne. Pojawiało się czasami słońce i mogliśmy zachwycać się kanionem, mając przed sobą jego najpiękniejsza, oświetloną wersję.
Postanowiliśmy zejść na dół kanionu. Jest on znacznie mniejszy niż Kanion Kolorado, więc zejście na sam dół i powrót na górę były możliwe w bardzo krótkim czasie. Było także sporo szlaków, które prowadziły dołem kanionu, Znalezienie się pomiędzy pięknie ukształtowanymi, pomarańczowymi skałami zrobiło na nas ogromne wrażenie. Zejście było naprawdę łatwe, choć ze względu na szerokość drogi i mocne spadki w dół, osobom z lękiem wysokości dostarczyć może mocnych wrażeń. Samo wejście na górę jednak było bardzo męczące i wymagające. Zajęło nam sporo więcej czasu, niż zejście i spacer na dole.
Wyprawa ta zajęła nam naprawdę dużo czasu. Po powrocie podjechaliśmy jeszcze do jednego punktu widokowego, z którego poszliśmy na spacer krawędzią kanionu. Zajął on nam sporo czasu, jednak warto było dla widoków, które nam towarzyszyły.
Stamtąd pojechaliśmy do parku Zion, o którym pisałam już tutaj. Choć wyczerpałam już opowieści o USA, mam wiele innych planów i pomysłów na wpisy na blogu. Podróżnicze i nie związane z podróżami. Zapraszam więc do pozostania - zwłaszcza tych, którzy bywali tu ze względu na opowieści ze Stanów. Książka już niemalże gotowa, a blog nadal będzie opowiadał o różnych miejscach, sprawach i wydarzeniach! :)