poniedziałek, 8 października 2018

Dziki Zachód USA część druga - Canyonlands i Capitol Reef National Park


To już przedostatni post, w którym opowiadam o miejscach, które zwiedziliśmy w Stanach. Dzisiaj chciałabym głownie pokazać dwa piękne parki - Canyonlands i Capitol Reef NP. Niewiele mogę o nich napisać, bo zwiedzaliśmy je w dość szybkim tempie i nie mogliśmy pozwolić sobie na spacery dłuższymi szlakami. To właśnie tam Adrian się rozchorował i jego samopoczucie podczas zwiedzania nie było najlepsze. Z tego drugiego parku pojechaliśmy prosto do 
szpitala, oddalonego o 60 mil. 


Canyonlands położony jest bardzo blisko Arches NP. Z powodzeniem można zwiedzać oba parki, nocując w jednym miejscu. Początkowo taki mieliśmy plan, bo bardzo polubiliśmy kemping, znajdujący się niedaleko Moab. Stamtąd mieliśmy naprawdę blisko w oba miejsca. Jednak choroba zadecydowała o tym, że pojechaliśmy dalej, zamiast wrócić do wcześniej zaplanowanego miejsca.

Wiele osób twierdzi, że Canyonlands jest piękniejszy niż słynny Kanion Kolorado. Ja nie potrafię ocenić tego w taki sposób - te miejsca są zupełnie inne, ale każde naprawdę piękne. Różnią się od siebie na tyle, że ciężko ocenić, gdzie warto pojechać, jeśli do wyboru jest jedna opcja. Jedną z różnic jest to, że Kanion Kolorado jest większy i nie ma możliwości zjechania na dół samochodem. W Canyonlands taka możliwość jest. My z niej nie skorzystaliśmy, bo nasza Toyota Camry nie podołałaby. Do tego typu wypraw niezbędny jest samochód terenowy. Ale odwiedziliśmy wiele punktów widokowych, skąd podziwialiśmy przepiękne krajobrazy. Zapraszam do obejrzenia zdjęć z kolejnego miejsca, które jest jedną  z wizytówek Dzikiego Zachodu.



































Po odwiedzeniu najważniejszych punktów pojechaliśmy na kemping, znajdujący się w Capitol Reef. Tego dnia Adrian miał wysoką gorączkę i zwiedzanie tego parku stanęło pod znakiem zapytania. Jednak przez noc udało się opanować sytuację, a rano czuł się na tyle dobrze, że pojechaliśmy zwiedzać. Jednak ograniczyliśmy się tylko do tego, co dostępne było przy drodze. Nie wchodziliśmy na żadne szlaki. To miejsce poznaliśmy najsłabiej z wszystkich, jakie widzieliśmy w Stanach. Jednak nie zachwyciło mnie na tyle, żebym czuła niedosyt i chciała tam wrócić. To, co było dla nas znaczące, to tam po raz pierwszy od wielu dni zobaczyliśmy zieleń. I to nas bardzo ucieszyło! :)


























Prosto z tego parku pojechaliśmy do najbliższego szpitala - czyli w tym wypadku oddalonego o 60 mil (około 100km). Takie odległości w Stanach są standardowe. I tutaj muszę o tym napisać - naprawdę warto zainwestować w dobre ubezpieczenie zdrowotne. Gdyby nie ono, cały wyjazd kosztowałby nas niewiele więcej, niż jedna wizyta w szpitalu i kilka podstawowych badań. W USA nie ma państwowej służby zdrowia. Jest ona do tego jedną z najdroższych na świecie. Oprócz finansowych kwestii, ubezpieczyciel jest odpowiedzialny za znalezienie szpitala i skierowanie do niego, co bardzo ułatwia wizytę u lekarza. Pomaga on od zgłoszenia sytuacji, aż do jej zakończenia. Na kwestii zabezpieczenia swojego zdrowia zdecydowanie nie warto oszczędzać. 

Niedługo dodam już ostatni wpis, związany z USA. Jednocześnie książka jest już niemalże gotowa. Nadchodzi czas, kiedy będę  musiała pożegnać się z tą przygodą. To głównie dla niej powstał ten blog. Jednak międzyczasie rozwinął się w wielu innych kierunkach, dzięki czemu nie będę kończyła pisania wraz z pożegnaniem ze Stanami. Niedługo pojawią się zupełnie nowe, zupełnie nie związane z  podróżami, tematy. Tymczasem życzę dobrego tygodnia! :)