Dawno nie wspominałam już naszej ostatniej wakacyjnej przygody. Kolejne podróże przed nami, a nie napisałam jeszcze wszystkiego o USA! Dlatego też dzisiaj zapraszam do Zion NP. Jest to przepiękny park narodowy, do którego na pewno jeszcze wrócimy! Wspaniałe miejsce, które dostarczyło mi naprawdę cudownych przeżyć! :)
Nasza przygoda z Zion NP zaczęła się od kempingu, na którym spaliśmy. Rozłożyliśmy namiot na wzgórzu, na piasku. Nic nie wskazywało na to, że w nocy będzie wiał tak mocny wiatr, że i my, i nasi sąsiedzi, uciekać będziemy do samochodu, składając szybko namiot. Wiatr rozwiewał piasek tak bardzo, że niemalże nic nie było widać! Ale udało się nam szybko schronić w samochodzie. I tam spędzić noc. Wiatr wiał niemalże do samego rana.
Następnego dnia wcześnie rano wyjechaliśmy do parku. Wiedzieliśmy, że jest tam duży problem z parkowaniem i trzeba być jak najwcześniej. Ale nastawiłam źle nawigację i... zgubiliśmy się. Cóż, przynajmniej mogliśmy podziwiać po drodze piękne widoki. Spotkaliśmy też pumę - na szczęście to ona uciekała przed nami, nie my przed nią! ;)
Na szczęście dość szybko udało się nam znaleźć właściwą drogę i dotrzeć do parku. Kiedy dojechaliśmy, parking był totalnie zapchany. Zrobiliśmy kilkanaście kółek i nic. A niestety żeby dojechać tam do jakiegoś szlaku, trzeba zostawić samochód i pójść na autobus, który rozwozi turystów po parku. Ponad pól godziny krążyliśmy, nie mogąc znaleźć miejsca. Wypróbowałam wtedy niezawodnego sposobu - poprosiłam o interwencję Tego na Górze. I wiecie co? Dosłownie minutę po mojej prośbie ktoś wyjeżdżał z miejsca parkingowego akurat, jak je mijaliśmy... Zaparkowaliśmy i poszliśmy na autobus. Dotarliśmy nim aż do jednego z ostatnich szlaków - prowadzącego to The Narrows. Jest to naprawdę interesująca trasa, gdyż trzeba iść rzeką. Jednak zanim opiszę wrażenia z spaceru kamienistą, miejscami rwącą rzeką, pokażę kilka zdjęć z drogi prowadzącej właśnie do początku rzecznego szlaku! :)
Trasa rzeką jest totalnie nieprzewidywalna. Przede wszystkim nie można iść bez butów, bo na dnie są duże ilości przeróżnej wielkości kamieni. Czasami woda była przejrzysta i płytka, a nurt delikatny - więc można było iść bez obaw. Jednak częściej mętna woda skrywała pod swoją powierzchnią ogromne, śliskie kamienie, na których nie trudno było się pośliznąć i przewrócić. Czasem szło się z jednego skalnego brzegu na drugi, czasem szło się tylko nurtem rzeki. Wokół były tylko ogromne ściany skalne, które często zasłaniały słońce. Głębokość wody także nie była taka sama. Najczęściej do kolan, bywało że do kostek lub prawie do pasa (Adrian wszedł właśnie w takie zagłębienie). Naprawdę, był to spacer po totalnie nieznanym gruncie. Prąd rzeki bywał mocny, skały ogromne, a każdy krok stawiany z największą ostrożnością. Tak, zdecydowanie zakochałam się w tym miejscu! Tę trasę wspominam najlepiej z wszystkich tras pokonanych przez nas podczas wyjazdu. Może dlatego, że naprawdę lubię adrenalinę. :D
Tak długi spacer po wodzie odprężył mnie jak nic innego. No, może te słodkie wiewiórki też miały w tym udział... Tak na koniec przesyłam samą słodycz - pozujące do zdjęć małe stworzonka, których w Zion NP jest tak dużo, że trzeba uważać, żeby nie podeptać! :D
Uwierzycie, że one gryzą? Nie, nie sprawdzałam. Chciałam mieć całe wszystko podczas podróży... :D
Niestety nie zdążyliśmy już wejść na Angel's Landing. Ale wszystko przed nami! do Zion wrócimy jeszcze na pewno, jak tylko ponownie będziemy na zachodzie USA.