Styczeń to taki czas, kiedy bardzo mocno włącza mi się potrzeba podróży w jakieś piękne miejsce do jakiegoś innego kraju. Zaczęłam więc przeglądać bilety lotnicze na ferie, szukać miejsc, gdzie jest trochę cieplej. Znalazłam towarzyszkę podróży (mąż wtedy pracuje), padł wybór na miejsce... i niestety pojawiły się okoliczności, które postawiły wyjazd pod znakiem zapytania. Chociaż ciągłe mam nadzieję, że dojdzie do skutku, godzę się powoli z tym, że przesunie się on troszkę. Dlatego zamiast dodać post związany z twórczym myśleniem (a taki miałam dodać tym razem), zrekompensuję sobie zawód związany z tym, że w najbliższym miesiącu nie uda mi się zrealizować potrzeby kolejnej podróżniczej przygody, zapraszając Was na wspólny spacer po wspomnieniach z Dzikiego Zachodu.
Tym razem chciałam pokazać Wam przepiękny stan Utah. Zwiedziliśmy tam 5 parków narodowych - Arches, Canyonlands, Capitol Reef, Bryce Canyon i Zion NP. W tym wpisie opowiem Wam o pierwszym z nich. A zacznę od tego że naprawdę czułam się tam jak na tym filmowym, Dzikim Zachodzie! Skały, góry, piasek, upał, niewielka ilość zieleni - to łączy z sobą te miejsca.
Arches to miejsce, gdzie są skały i łuki skalne, uformowane w bardzo ciekawy sposób. Niejednokrotnie zatrzymywaliśmy się i zastanawialiśmy, co przypomina nam dany układ skał! Zwiedzanie zaczęliśmy około 7 rano, bo od tej otwarty był park. Chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej przed ogromnymi upałami, jakie były zapowiadane na ten dzień. Na początek kilka zdjęć, które robiliśmy, jadąc do pierwszego szlaku.
Czy Wy też widzicie na tym zdjęciu słonia? XD
Najsłynniejszym miejscem w tym parku jest Delicate Arch - przepiękny łuk skalny. Jest on jednocześnie wizytówką stanu Utah - jego obrazek umiejscowiony jest nawet na tablicach rejestracyjnych samochodów, które zarejestrowane są w tym stanie. Żeby tam dotrzeć, musieliśmy pokonać kilkukilometrową trasę pod górę, głównie po skałach. Dotarcie tam nie było łatwe, zwłaszcza w sukience i sandałach ;) (tak, troszkę nie przemyślałam kwestii stroju na taką wyprawę, ale bezproblemowo dałam radę). Jednak widoki po drodze, jak i po dotarciu na miejsce były tak niezwykłe, że wynagradzały każdą niedogodność. Przepiękny łuk, ogromne, czerwone skały... Nie potrafię opisać tego piękna, więc zapraszam do obejrzenia zdjęć! :)
Po zobaczeniu łuku z bliska podjechaliśmy jeszcze do miejsca, gdzie widoczny był on z dużej odległości z punktu widokowego.
Następnie pojechaliśmy do miejsca, w którym można było przejść się między ogromnymi, czerwonymi skałami, po czerwonym, gorącym piasku. Upał stawał się coraz bardziej dotkliwy, temperatura przekroczyła już 35 stopni!
Ostatnim punktem naszego zwiedzania była kilkumilowa piesza trasa, gdzie mogliśmy zobaczyć kilka innych łuków, między innymi Landspace Arch. Kiedy wysiadaliśmy z samochodu, temperatura przekroczyła 40 stopni. Z dużym zapasem wody poszliśmy na szlak. Było naprawdę pięknie - czerwone skały nie przestawały mnie zachwycać. Jednak upał naprawdę dawał w kość! Z każdą milą coraz bardziej marzyłam o tym, żeby wrócić do klimatyzowanego samochodu (właśnie to wchodzenie z temperatury 45 stopni do samochodu, gdzie klimatyzację włączaliśmy na maksa było zgubne - Adrian dość mocno się rozchorował).
Arches to naprawdę piękne i wyjątkowe miejsce. Spaliśmy tam na naprawdę pięknym kempingu - w miejscu, gdzie z każdej strony otoczeni byliśmy górami, i gdzie oglądaliśmy niezapomniane zachody słońca. Poznaliśmy tam także bardzo sympatyczną rodzinę Francuzów, którzy nie mogli znaleźć wolnego miejsca na swoją przyczepę kempingową, więc zaprosiliśmy ich obok siebie (bez problemu wszyscy się zmieściliśmy). W podróży byli już prawie 5 miesięcy, a zaczęli od wschodu. Właśnie taka podróż jest moim marzeniem! I postaram się, żeby się spełniło! :)
Mam nadzieję, że już niedługo dodam post z pięknego miejsca, które planuję zwiedzić. Naprawdę, bardzo potrzebuję wyjechać - podróżowanie staje się uzależnieniem! ;) Tymczasem popiszę jeszcze chwilę książkę, a potem uciekam odpocząć - jutro jest dla mnie naprawdę ważny dzień! :)