środa, 31 stycznia 2018

Bez glutenu - nie moda, a konieczność

Wykorzystałam dzisiaj czas, kiedy mój brat i brat męża chodzili po galerii handlowej, poszłam na małe zakupy do Auchan. Już na samym początku rzuciła mi się w oczy promocja na zdrową żywność - w tym na bezglutenową. Świetnie się złożyło, bo właśnie przyszłam po mąkę i jakieś dobre ciastka (tak, codziennie nie jem słodyczy od jutra). Podeszłam do półki, na której już z daleka zobaczyłam żółte opakowanie mąki Schar. Wzięłam ją do ręki w momencie, kiedy jakaś pani w średnim wieku oburzonym tonem mówiła do drugiej: 
- Po co oni robią promocje na te bezglutenowe pierdoły? Jak chcą być modni, niech płacą! - spojrzała na mnie pełnym pogardy wzrokiem, mijając szybko półki. Pewnie ledwo bym zwróciła na to uwagę (często spotykam się z złośliwymi komentarzami), gdyby nie to, że dosłownie chwilę wcześniej przeczytałam w Internecie artykuł.

W artykule tym jakiś człowiek napisał swoją opinię o diecie bezglutenowej (oczywiście negatywną). Wyraził też swoje oburzenie tym, że wiele produktów jest oznaczonych na opakowaniu jako bezglutenowe. Stwierdził, że jeśli ktoś naprawdę nie może jeść glutenu, to powinien wiedzieć co może a co nie, a oznaczenia powinny zostać zlikwidowane. Bo co to jest za filozofia - tam gdzie nie ma mąki, nie ma glutenu! Gdyby to było takie proste... 

Na diecie bezglutenowej powinny być przede wszystkim osoby chorujące na celiakię, zwaną inaczej chorobą trzewną. W dużym skrócie, kiedy do jelita dostanie się gluten, jest on atakowany przez przeciwciała, które przy okazji niszczą jelito - dokładniej kosmki jelitowe, odpowiedzialne za wchłanianie. Przeważnie pojawiają się objawy takie jak ból brzucha, biegunka, wymioty... Nie jest to przyjemna choroba. Wykluczyć trzeba z diety pszenicę, żyto, jęczmień, owies, orkisz. 

Jak aktualnie wygląda sytuacja bezglutenowych osób w Polsce? Nie najgorzej, jeśli chodzi o dostępność jedzenia. Odkąd dieta ta stała się modna, pojawiło się wiele produktów, w wielu różnych sklepach. Niestety z modą pojawiło się coś jeszcze - ogromna grupa osób, które nie mają pojęcia o co chodzi, więc wkładają wszystkich do jednego worka - oczywiście tego, gdzie dieta ta jest fanaberią snobów. Z tego powodu niejeden chory usłyszał: "nie przesadzaj, odrobina ci nie zaszkodzi, moja koleżanka też jest na tej diecie i czasami zje", oraz "daj spokój, ta dieta to jakiś wymysł, nic się nie stanie jak zjesz kawałek pizzy". Zdań takich jest naprawdę dużo. O ile zupełnie nie przeszkadzają mi pytania dotyczące diety, które brzmią podobnie jak zdania powyżej ("nawet odrobina ci zaszkodzi?), to kiedy słyszę wcześniej przytoczone zdania, zaczyna się we mnie troszkę gotować. Odpowiadam zawsze spokojnie, że jeśli koleżanka nie jest chora, tylko jest na diecie bo jest, to nic jej nie będzie. Słyszę wtedy odpowiedź, że naukowcy udowodnili, że gluten nie szkodzi. Owszem, nie szkodzi.... ZDROWYM OSOBOM. Tylko najgorsze jest to, że często taka rozmowa nie ma żadnych efektów poza tym, że dowiaduję się, że moja choroba nie istnieje, a ja powinnam zmądrzeć i jeść wszystko. 

Napiszę to w bardzo prosty sposób - celiakia to choroba. Choroba, na którą nie ma lekarstwa. Choroba nieuleczalna. Jedyną drogą do zdrowia jest konsekwentna dieta. Taka, gdzie nie można zjeść czekolady ze śladowymi ilościami glutenu. Taka, gdzie nie można ukroić tym samym nożem bułki pszennej i bezglutenowej. Taka, gdzie trzeba myć ręce po dotknięciu chleba pszennego, żeby nie przenieść nawet odrobiny glutenu na produkt bezglutenowy. Tutaj nie ma kompromisów. Zero glutenu i zdrowie, lub odpuszczanie sobie co jakiś czas i coraz mocniejsze wyniszczanie organizmu, najczęściej kończące się nowotworem jelita cienkiego. Tak więc kiedy pytam w pizzerii, czy frytki smażone są w tym samym oleju co kotlet panierowany w bułce tartej, nie są to moje dziwne fanaberie (tak, raz pani kelnerka powiedziała koledze, że klientka ma fanaberie, bo pytała o taką rzecz; tłumaczyłam jej oczywiście, że chodzi o chorobę). Kiedy dopytuję w pizzerii, czy pizza bezglutenowa jest pieczona na osobnej blaszce, która nie miała wcześniej kontaktu z glutenem to chcę mieć pewność, że zrealizuję swoje plany na dany dzień, zamiast spędzić go w toalecie. I kiedy odmawiam wypicia rosołu, który przyprawiany był pieprzem mogącym zawierać śladowe ilości glutenu, to po prostu nie jestem masochistą i nie chcę cierpieć z powodu ogromnego bólu brzucha przez następne dwa dni. 

O co chodzi z tymi śladowymi ilościami? W zakładach produkcyjnych są produkty naturalnie bezglutenowe i takie, do których dodawana jest mąka. Niestety często jedne  i drugie idą na taśmach obok siebie, albo czasami jedne po drugich - zanieczyszczenie glutenem gwarantowane. Nie muszę pewnie wspominać o tym, jak mąka łatwo się rozpyla. Praktycznie nie ma szans, żeby inne produkty się nią nie zanieczyściły. Więc tak naprawdę prawie nic, co jest na półkach sklepowych, nie jest odpowiednie. 

Ta choroba naprawdę utrudnia życie. Ciężko wyjść gdzieś ze znajomymi (chociaż w ciągu ostatniego miesiąca odkryłam kilka fajnych miejsc, w tym takie z hamburgerami bezglutenowymi <3). Przykro odmawiać pysznych ciast i obiadów, zwłaszcza kiedyś ktoś się postarał, tylko z niewiedzy doprawił pieprzem ze śladowymi ilościami. Pojawia się wiele innych trudności związanych z codziennym funkcjonowaniem. Celiak nie może przyjąć w trakcie mszy świętej komunii takiej, jak wszyscy - komunikant ma tak ogromną ilość glutenu, że przykre konsekwencje gwarantowane (na szczęście ja spotykam na swojej drodze tylko wyrozumiałych i pomocnych księży, którzy bez najmniejszego problemu udostępniają mi inne opcje przystąpienia do komunii). 

Nie wdaję się w dyskusje z osobami komentującymi w taki sposób, jak pani z początku wpisu. Tylko tutaj jej odpowiem: wydaje mi się, że to wcale nie jest taki zły pomysł, żeby czasami chorzy na celiakię skorzystali z promocji na co dzień kosmicznie drogich produktów. Bo kupujemy je, bo naszą jedyną fanaberią jest ZDROWIE. Temu Panu, który ma problem z oznaczeniami produktów, skomentowałam wpis. Jednak dodam i tutaj: naprawdę powinnam spędzać długie godziny w sklepach, czytając etykiety, bo Panu przeszkadza niewielki napis: produkt bezglutenowy? Co Pan na tym zyska? Ja wiem, co stracę - czas. 

Nauczyłam się żyć z tym, że nie mogę jeść tak wielu rzeczy. I naprawdę, to nie jest dla mnie koniec świata. Wiem, że jest cała masa innych chorób, które są dużo trudniejsze do leczenia i kontrolowania. Dlatego nie narzekam. Zwłaszcza, że oprócz tych krytykujących, spotykam całą masę innych osób, które naprawdę życzliwie podchodzą do mnie, wspierają. Mąż piecze bezglutenowe pyszności (nie jest to łatwe, bo mąka nie chce współpracować), przyjaciele przygotowują na nasze wspólne spotkania potrawy specjalnie dla mnie (co jest zawsze tak samo cudownie miłe), rodzina nauczyła się, co i jak przyrządzić, żebym mogła zjeść obiad (obiadki babci są tak samo pyszne, nawet jak wyklucza z nich gluten), księża bez problemu udzielają komunii w postaci Krwi. I to jest dla mnie najważniejsze, z tego powodu nigdy nie przejmowałam się za bardzo tymi, którzy się nabijają z mojej diety. Skąd więc ten post? Mój blog dociera do coraz większej liczby osób. Może ktoś uświadomi sobie, że to, z czego sobie żartuje, to prawdziwy problem dla drugiej osoby. I powstrzyma się od przykrych komentarzy wobec chorych.