Już ponad dwa tygodnie jesteśmy w USA, niecałe dwa pozostały nam do powrotu do Polski. Bardzo dużo się dzieje, a nie ma kiedy o tym pisać. Sporo także pozostawiam do książki. Właśnie siedzę nad brzegiem czyściutkiej rzeki, w której pływa Adrian. Dla mnie jest za zimno ;) Jest 9.40 i zostaliśmy w pewnym sensie uwięzieni. Ale zacznę od początku.
Wczoraj wyjechaliśmy z kempingu w Parku Narodowym Sekwoii, skierowaliśmy się w stronę Yosemite. Słyszeliśmy, że park ten się pali, ale mimo wszystko otwarty jest dla turystów. Jednak droga prowadząca na nasz kemping była zamknięta, więc nawigacja poprowadziła nas jakąś drogą żwirową, przez las. Już na początku tej drogi nie było zasięgu w telefonie, a w jej trakcie coraz mocniej przekonywaliśmy się o tym, że jedziemy w stronę ognia. Ostatecznie nasze przekonania potwierdziły się, kiedy zobaczyliśmy przed nami ogromną bramę z napisem: droga zamknięta. I w tym momencie nasze auto odmówiło posłuszeństwa, a na wyświetlaczu pojawił się napis, że hamulce są niezdatne do użytku.... Nie wiedzieliśmy, jak daleko od nas jest pożar, ale nie ukrywam, że byłam przestraszona. Zwłaszcza, że wokół było pełno dymu. Na szczęście samochód odpalił po chwili i zawróciliśmy. Pojawił się kolejny problem, nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spać. Na szczęście w informacji, którą przypadkiem minęliśmy i która była już zamknięta, był jeszcze pan i powiedział nam, że niedaleko jest kemping, na którym są wolne miejsca. Pojechaliśmy, ponownie żwirową drogą, ale po jakimś czasie dotarliśmy do kempingu. Było jeszcze sporo miejsc wolnych, więc wybraliśmy jedno (osobno opowiem o tym, jak wspaniale w tej całej sytuacji pomógł nam Bóg), i poszliśmy popływać do rzeki, nad którą właśnie siedzę sobie teraz (jest plaża, piękna rzeka, wokół góry...).
Postanowiliśmy, że wstaniemy około 7, żeby pojechać zwiedzać Yosemite. Ledwo wstaliśmy, a przyszedł do nas sąsiad by powiedzieć, że jechał drogą wyjazdową i spadło na nią wielkie drzewo, więc nie jest przejezdna. Ale że można pojechać w przeciwną stronę, jest sporo dalej i droga dużo gorsza, jednak da się wyjechać. Po jakimś czasie wrócił ponownie. Nie da się przejechać tamtą drogą, bo jest w złym stanie, a poza tym pali się tam las. Rzeczywiście, dymu jest strasznie dużo wokół, na tyle, że od kilku godzin czujemy go ciągle (nie przyzwyczailiśmy się do zapachu, jak to się dzieje często, kiedy coś się długo wdycha). Nawet miejsca blisko nas są na tyle zadymione, że ciągle niewyraźne. Czekamy więc, aż ktoś przyjedzie i ściągnie drzewo z drogi. Pewnie nie będzie to łatwe, spadło ono z góry, przez drogę, aż do rzeki. Mamy ogromną nadzieję, że jeszcze dzisiaj uda się nam zobaczyć Park Yosemite! Dodam jeszcze, że nie jest tu niebezpiecznie! :)
EDIT
Nie dodałam wpisu od razu, jakąś godzinę po napisani go odblokowali drogę. Cały Park Yosemite był tak zadymiony, że naszą aktywność musieliśmy ograniczyć do jeżdżenia od punktu widokowego do punktu widokowego. I tak było pięknie! :)